Od czasu do czasu zdarza mi się obserwować wolontariat w różnych szkołach. Patrzę i patrzę i nie mogę pojąć, dlaczego 90% nauczycieli uważa, że człowiek rodzi się z wewnętrznym poczuciem misji i wystarczy dać mu tylko znak, a rzuci się do pomocy innym. Jakież jest zdziwienie pedagogów, gdy tak się nie dzieje. Uczniowie nie pchają się do działań społecznych, nie kwapią się, by poświęcać czas na coś, z czego nie ma wymiernych korzyści. Tak więc sprytni wychowawcy zarzucają przynętę w postaci podwyższonej oceny zachowania, punktów na świadectwie bądź innych szkolnych przywilejów, mając nadzieję, że dzieciaki poczują zew, kiedy tylko spróbują, jak to jest działać na rzecz innych. Tymczasem life is brutal - efekty działania grup wolontariackich wcale nie są lepsze, a nauczyciele muszą się niemało napracować, by móc w ogóle coś napisać w sprawozdaniu. Ileż to razy słyszałam z ust wychowawcy, że "wolontariat jest obowiązkowy", ileż razy ze strony uczniów padały pytania, czy będą za to punkty/ wyższe oceny. Jak zatem sprawić, by wolontariat rzeczywiście miał sens? Co zrobić, by uczniowie sami z siebie angażowali się w działania lub organizowali akcje?
VOLONTARIUS ZNACZY DOBROWOLNY
Podstawowym błędem wielu szkół jest przywiązanie do represyjnego systemu, dość typowego dla polskiej edukacji. Uczeń ma być grzeczny, posłuszny i wykonywać polecenia. Wtedy dostaje nagrodę. Jeśli się wyłamuje ze schematu, należy go ukarać i siłą "przystosować" do reszty. Takie metody przenosi się na szkolne koła wolontariatu. Uczniowie bywają do nich wybierani przez wychowawców (np. po 3 osoby z każdej klasy) lub zachęcani profitami. Oba te sposoby są równie nietrafione. Wiadomo, że przymus rodzi sprzeciw, a tym samym pytania przy każdej akcji, czy jest ona obowiązkowa. Od razu pomaganie innym kojarzone jest z obowiązkiem, z czymś niewygodnym i nudnym. Nie tylko nie uczymy w ten sposób empatii, ale wręcz ją zabijamy. Nagrody też nie prowadzą nas do celu, czyli do wychowania ludzi wrażliwych. Tu górę bierze egoizm (co ja będę z tego miał)i wyrachowanie (czy mi się opłaca). W obu przypadkach nie ma też co liczyć na głębokie zaangażowanie oraz aktywność. Uczniowie tak wprowadzani w wolontariat robią swoje, najszybciej jak się da i idą do domu.
Pierwszym warunkiem wolontariatu jest zatem dobrowolność. To ze strony ucznia musi wypłynąć chęć działania, to on całym sobą musi chcieć. A co jeśli nie chce? O tym dalej.
ZIARNO
Szkoła nie lubi czekać. W szkole ciągle nie ma czasu. Szkoła lubi proste rozwiązania w stylu zarządzenie - działanie. W każdej szkole musi być wolontariat, a więc dyrektor wybiera z rady pedagogicznej nieszczęśnika, który ma się tym zająć. Pół biedy, jeśli jest to odpowiedni człowiek - społecznik bądź ktoś wyjątkowo empatyczny. Wtedy jest szansa, że zadziała na zasadzie przykładu i uczniowie będą chcieli go naśladować. Gorzej, gdy opiekun wolontariatu jest przypadkowy. Wtedy wolontariat jest działaniem w całości wymuszonym, bo nauczyciel stosuje metody "zachęty" opisane powyżej.
Tymczasem wolontariat to czas i praca zespołowa. Przede wszystkim należy odpowiednio dobrać opiekuna. Musi to być osoba zaangażowana i lubiana przez uczniów, taka, która będzie potrafiła "sprzedać" im ideę wolontariatu bez odnoszenia się do kar i nagród.
Potrzeba też świadomości i zaangażowania wszystkich wychowawców. Nie wystarczy na godzinie wychowawczej zapytać, kto chce działać w wolontariacie czy też wyznaczyć ochotników. Tu konieczna jest praca u podstaw i to bardzo, bardzo delikatna. Aby zachęcić uczniów do działania, należy rozbudzić ich ciekawość, ukształtować zaangażowanie w sprawy społeczne. Tego nie osiągnie się za pomocą jednej pogadanki ani nawet dobrze skonstruowanej godziny wychowawczej. Tu potrzeba czasu, osobistego zaangażowania nauczyciela, rozmów w kuluarach.
Na jednej z lekcji powiedziałam uczniom o swojej znajomej, która urodziła dziecko z wadą serca. Dzieciaki podchwyciły temat i zaczęły wypytywać o to, skąd się znamy? A gdzie mieszka moja koleżanka? A jak ma na imię jej córeczka? Kiedy dowiedzieli się, że osoba ta mieszka w naszej dzielnicy i że wielokrotnie mi pomagała w pracy, widać było, że są przejęci. Od czasu do czasu pytali mnie, co tam słychać u Ani i jak zdrowie małej, ale nic poza tym. Wiedziałam jednak, że zasiałam w nich ziarno. Teraz trzeba było czekać.
KIEŁKI
Przed jedną z godzin wychowawczych moja klasa zapytała, czy mogą na lekcji coś ustalić. Zgodziłam się. Po dzwonku uczniowie weszli do sali, ustawili ławki w jeden stół, przygotowali dużą kartkę papieru i mazaki. Patrzyłam na to w lekkim osłupieniu. Następnie zaczęła się lekcja na temat...jak pomóc małej córeczce Ani. Uczniowie metodą burzy mózgów zgromadzili pomysły, a następnie poprosili mnie, żebym pomogła im wybrać najtrafniejsze.
Wolontariat potrzebuje przestrzeni i musi wypływać z przekonań uczniów, z ich realnego zaangażowania. Dlatego też rzadko udają się akcje narzucone. Niewątpliwie szczytną ideą jest zbiórka darów dla schroniska, ale jak ma się w nią zaangażować emocjonalnie ktoś, kto nigdy nie miał zwierzaka ani nie był w takim miejscu? Pomoc hospicjum jest ważna, ale nie budzi emocji w osobie, która nigdy nie zetknęła się z opieką paliatywną. My, nauczyciele, musimy sobie uświadomić, że wrażliwość współczesnych dzieci, kształtowana przez gry, filmy i kulturę obrazu, jest zupełnie inna niż nasza. Potrzebuje zatem realnych bodźców. Działanie wolontariackie musi być osadzone w ich świecie, w jakiś sposób bliskie. Trzeba też zostawić uczniom pole do działania, nie przychodzić z gotowymi rozwiązaniami. Czasem można coś zasugerować, postawić pytanie, które zmusi do refleksji. Wtedy oddaje się inicjatywę w ręce uczniów i okazuje się, że wcale nie trzeba ich namawiać do pomagania innym. Sami się za to wezmą i jeszcze wymyślą sposoby.
ŁANY
Umiejętnie zaszczepiona idea wolontariatu jest zaraźliwa. Kiedy uczniowie zrozumieją, na czym to naprawdę polega, potrafią być bardzo samodzielni. Automatycznie ograniczona zostaje rola opiekuna. Przestaje on być kołem zamachowym całej akcji, a staje się cieniem, który dyskretnie czuwa nad działaniami dzieci i służy pomocą, gdy o nią poproszą. I tu pojawia się kolejny błąd popełniany przez pedagogów. Często wydaje nam się, że uczniowie sobie z czymś nie radzą i od razu ruszamy z odsieczą. Tymczasem warto poczekać, zasugerować poszukanie innego rozwiązania, skonsultowanie się z grupą. Podczas pracy zespołowej zawsze powtarzam uczniom, że nauczyciel jest ostatnią instancją i można się do niego zwrócić, gdy wszystko inne zawiedzie.
Moja klasa postanowiła zebrać pieniądze na rehabilitację córeczki Ani. W kilka dni przekonali do swojego pomysłu samorząd szkolny, dyrekcję, panie sekretarki, radę rodziców i prawie wszystkie klasy. W całej szkole rozlepili plakaty, rozdawali ulotki, urządzali kwesty przy okazji wszystkich wydarzeń szkolnych. Napisali podanie do dyrektora z prośbą o przekazanie na rehabilitację dziewczynki funduszy z corocznego, szkolnego kiermaszu świątecznego. Poszli do proboszcza i uprosili go, żeby przeznaczył tacę z jednej z niedzielnych mszy na ich akcję. Niesamowite było to, że w działania zaangażowali się wszyscy - jedni mocniej, inni mniej, ale nikt nie został obojętny. Kiedy ktoś nie mógł czegoś zrobić, zaraz znajdował się pomocnik. To uczniowie koordynowali wszystkie działania, organizowali się, szukali sojuszników. W pół roku zebrali kilka tys. złotych.
ŻNIWA
Na koniec całej akcji moja klasa zaprosiła Anię na godzinę wychowawczą. Zrobili ciasto i herbatę. Przez cała lekcję z nią rozmawiali, pytali o różne rzeczy: o córeczkę, pracę zawodową, doświadczenia. Na pożegnanie wręczyli kopertę i list od całej klasy. Było mnóstwo wzruszeń, uśmiechów, łez.
Najważniejsze w tej historii jest jednak to, że przez cały czas nauki w szkole moja klasa nieustannie brała udział w jakichś działaniach na rzecz innych. Włączyli się w szkolne koło wolontariatu, inicjowali akcje. Kiedy Ania kilka miesięcy później założyła grupę wolontariuszy, pomagali przy wielu akcjach, angażując w nie swoich kolegów i rodziny.
Zachęcenie uczniów do wolontariatu nie jest jakąś arcytrudną rzeczą. Wymaga jednak dużo wyczucia i pracy, zwłaszcza na początku, kiedy trzeba rozbudzić w ludziach potrzebę i chęć pomagania innym. Tutaj potrzebna jest subtelność, a zarazem własne zaangażowanie emocjonalne. Trzeba wyszukać akcje, które są bliskie uczniom, w jakiś sposób do nich przemawiają. Dzieciaki chętnie angażują się w coś, na co mają wpływ. Lubią wymyślać i pokonywać przeszkody, czują się ważni, gdy pozwoli im się negocjować z dorosłymi i "załatwiać" skomplikowane sprawy. Sami wiedzą, kiedy potrzebują pomocy i potrafią o nią poprosić. Kiedy zaangażują się emocjonalnie, nie potrzebują nagrody. Satysfakcją jest radość drugiego człowieka, jego wdzięczność i wzruszenie. Niby kilka prostych zasad, a często tak trudno się do nich zastosować.
EPILOG
Pisząc ten tekst, posłużyłam się przykładem Anny Ojer, założycielki grupy SOS - mieszkańcy Wawra rodzicom z Centrum Zdrowia Dziecka. Po swoich trudnych doświadczeniach postanowiła pomagać innym, zwłaszcza tym, którzy znaleźli się w niepewnej i stresującej sytuacji. Ania zainspirowała już tysiące ludzi, jest wzorem wolontariusza, który nie tylko sam pomaga, ale także angażuje innych. Może to właśnie jej historia posłuży Wam za przykład?
Na koniec zapraszam Was do udziału w najnowszej akcji organizowanej przez Anię. Można się w nią włączyć do końca września. Szczegóły na zamieszczonym niżej plakacie. WAŻNE! PLUSZAKI MUSZĄ BYĆ NOWE (wymogi sanitarne).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz