System

W przestrzeni publicznej dyskusji o edukacji pojawił się pan Marcin Stiburski i jego koncepcja Szkoły Minimalnej. Pan Marcin zauważa potrzebę zmian i formułuje pewne pomysły na nową edukację. W jednym się zgadzamy - szkoła potrzebuje zmian. Czy minimalnych? Nie wiem. Mnie ta koncepcja do końca nie przekonuje, ale z ciekawością się jej przyglądam. Może nie przejęłabym w 100% pomysłów pana Marcina, ale widzę ich potencjał i uważam za świetną wyjściową do dyskusji o edukacji w Polsce. No i ta dyskusja się toczy. Na otwartej grupie facebookowej "Szkoła Minimalna". Są na niej uczniowie, rodzice i nauczyciele. Trzy grupy, które spotykają się w szkole, mają różne perspektywy i odmienne doświadczenia. I to jest siła tej grupy. Niestety, jest też druga strona medalu. My, Polacy, wszyscy jesteśmy lekarzami. Wszyscy znamy się na polityce. A teraz też każdy z nas jest ekspertem od edukacji. Tak, jesteśmy specami, bo mamy dziecko w szkole. I to NASZE dziecko jest punktem odniesienia dla wszystkich innych nienaszych dzieci. Jest jedynym kryterium oceny nauczyciela i podstawy programowej. Ba! jest instancją, która decyduje, jaka wiedza jest potrzebna populacji i społeczeństwu, a jaka nie. Tak sobie to wszystko czytam i...włos mi się na głowie jeży. 


Po cholerę nam system edukacji?

Dość często spotykam się z myśleniem, a po co nam system. Rozwalmy go i dajmy ludziom wolność, niech się uczą jak chcą, czego chcą i kiedy chcą. Bo najważniejsze jest, żeby człowiek był w życiu szczęśliwy. Owszem, jest to ważne. Ale ważne jest także to, w jakim świecie będziemy żyli. 
Rozmawiając o edukacji, nie mówimy o jednym Jasiu. I tutaj okrutna prawda - system edukacji nie jest po to, by zadowolić jednostkę i by się do niej dopasować. Jego zadaniem jest tworzenie warunków do rozwoju 4,6 mln Jasiów, z których każdy jest inny i każdy za chwilę będzie częścią społeczeństwa, w którym przyjdzie nam żyć. I żeby była jasność, nie piszę tu o zabijaniu indywidualności i uniformizacji. System edukacji po prostu powinien tworzyć ramy dla całego społeczeństwa, w których znajdzie się miejsce na różnorodność i indywidualne predyspozycje. Wszystkich Jasiów, a nie tylko tego naszego. 
Budując system edukacji musimy też pamiętać o pewnym małym szczególiku. Nie wszystkie Jasie żyją w takich warunkach jak ten nasz i mają taki a nie inny dostęp do wiedzy. Tak, proszę Państwa, są dzieci, które nie mają książek, internetu i własnego laptopa. Są miejsca, gdzie szkoła stanowi jedno z niewielu źródeł wiedzy. Nie wszyscy mieszkają w wielkich miastach. Nie wszyscy rodzice maja czas i pieniądze, by rozwijać pasje swoich dzieci. Nie każde dziecko ma fizyczny dostęp do innych źródeł wiedzy niż szkoła.Czy te Jasie możemy pominąć? My, jako społeczeństwo?
Dlatego, kiedy rozmawiamy o systemie edukacji i o pomysłach na oświatę, powinniśmy przyjąć do wiadomości kilka faktów: 


  • obecny system edukacji jest anachroniczny i wymaga zmian;
  • idealny system kształcenia to utopia - każdy ma wady i zalety;
  • nie da się przeszczepić rozwiązań z innego kraju 1:1, bo my, Polacy mamy inną mentalność niż np. Finowie;
  • zmiana to proces i nie da się jej wprowadzić natychmiast;
  • to, co dobre dla jednego dziecka, nie musi być dobre dla 4,6 mln. uczniów;
  • system edukacji służy budowaniu społeczeństwa;

Przyjęcie tych faktów do wiadomości uświadamia, jak kolosalną i trudną pracę mamy do wykonania, my, jako społeczeństwo. Bez nas, bez naszej pracy oddolnej, społecznej, system się nie zmieni. Dlatego bardzo doceniam pomysł Szkoły Minimalnej jako forum dyskusji o edukacji. 

Demokracja. Postulat 1.


Nie zdaliśmy egzaminu. My, społeczeństwo demokratyczne. Nie odrobiliśmy lekcji z czasów poprzednich. Po roku 1989 w naszym kraju zmieniło się wiele. Oprócz systemu edukacji. Nadal został on w rękach polityków i to od ich widzimisię zależy wszystko w polskiej szkole. I możemy sobie dyskutować, że prawo oświatowe nas tak bardzo nie ogranicza, ale faktem jest, że szkoła nie ma autonomii. Podlega hierarchicznie władzom samorządu i kuratorium. Czy którykolwiek z tych organów wie, co dzieje się w szkole? Nie ma pojęcia. Ale ma prawo przesłać zalecenie (czyt. rozkaz, z którego szkoła jej rozliczona), że placówka ma np. zrealizować jakiś program edukacyjny i nieważne, że program ten rozwala totalnie pracę całej szkoły, 10 innych, wartościowych i bardziej skutecznych działań, które trzeba zawiesić. Przyszło "zalecenie"  - trzeba wziąć udział w konkursie od czapy. Bach, rzucamy ciekawy projekt wpisany w potrzeby dzieci danej szkoły i bierzemy udział w konkursie. "Zalecenie" - trzeba odbyć szkolenie. Bach, rada pedagogiczna siedzi 4 godziny na szkoleniu, które totalnie nie jest potrzebne w tej, konkretniej placówce...

Szkoła nie potrzebuje nieustającej kontroli władz. Nie potrzebuje rewolucji co kilka lat. Każda nowa "reforma" to rewolucja. Czym się one kończą - widać gołym okiem. Edukacja potrzebuje przede wszystkim spokoju i zaufania. Spokoju, a nie ciągłych trzęsień ziemi - robimy gimnazja/ likwidujemy gimnazja, posyłamy 6latki do szkół / nie posyłamy, dajemy nauczycielom wolność wyboru/ bierzemy ich za mordę. I tak w koło Macieju...Postulat nr 1 - zabronić politykom dotykania się do edukacji. Zakazać budowania podstaw programowych ludziom, którzy nie pracowali na każdym poziomie edukacji w zwykłych, rejonowych szkołach. Fajnie się teoretyzuje, siedząc w zamkniętym gabinecie na wyższej uczelni. Zapraszam z projektem PP do szkoły na pół roku. Chcecie wprowadzać? Sprawdźcie na własnej dupie, czy to działa. Stańcie twarzą w twarz z realnymi problemami.

Syndrom wahadła. Postulat 2.

Z uwagą śledzę głosy na grupie Szkoła Minimalna i niestety, muszę powiedzieć, że jestem przerażona. Czym? Liczbą ludzi, którzy mają gotową receptę na edukację i postulują  budowanie oświaty w opozycji do tego, co jest. Rzućmy się w przeciwpołożną, w kolejne ekstremum. Szkoła to więzienie? Dajmy ludziom nieograniczoną wolność. Ludzie się stresują? Otoczmy ich mięciutką pierzynką. Nie radzą sobie z matematyką? Znieśmy maturę z matematyki! Oczywiście, trochę przejaskrawiam, ale taki obraz rysuje mi się, gdy czytam posty.

Wystarczy jeszcze raz zerknąć na wymienione powyżej fakty, aby zrozumieć, że pakujemy się w kolejną ślepą uliczkę i eksperymentujemy na swoich dzieciach. Fundujemy im kolejny survival. Postulat 2- każda skrajność jest szkodliwa. Nie da się ludziom od pokoleń wychowanym w "więzieniu" z dnia na dzień zmienić mentalności więźnia. Sądzicie, że wystarczy przenieść człowieka z punktu A do punktu B? Sądzicie, że człowiek wyrwany z systemu pruskiego i przeniesiony do edukacji alternatywnej się w niej odnajdzie? Brednie. Ani uczeń ani nauczyciel. 
Uczeń nie będzie umiał funkcjonować w takim systemie tak, aby przynosił mu on korzyści długotrwałe. Budowanie motywacji wewnętrznej, samoświadomość, praca na celach to bardzo skomplikowane procesy. Można kształtować te kompetencje u dziecka stopniowo, pamiętając o jego cyklu rozwojowym. Nie można po prostu puścić dziecka wolno i czekać, że jak już przejdzie detoks po pruskim systemie, to stanie się cud i samo z siebie ruszy do nauki czytania, które mu sprawia trudność. Człowiek z natury omija trudności, kiedy tylko może. Przeskakiwanie między skrajnościami to eksperyment na żywym organizmie. Nie wbiega się do zimnej wody prosto po meczu siatkówki na rozgrzanym boisku. Wiadomo, czym się to kończy. Tymczasem właśnie takie zachowania obserwuję u wielu rodziców. Dziecko nie radzi sobie w szkole systemowej, więc przenoszę je do systemu alternatywnego. Bach. Z rozgrzanej patelni do kubła z lodem. Często bez refleksji, skąd biorą się problemy, czy nowa rzeczywistość naprawdę będzie służyła dziecku, czy ma ono narzędzia, by się rozwijać w innym świecie. I na koniec, czy mamy (rodzic i dziecko) czas, aby zacząć edukację od początku.
Nauczycielowi również nie służą skrajności. Przyzwyczajony latami do wypełniania poleceń przełożonych, żyjący w leku przed oceną i odgórną karą, nie stanie się z dnia na dzień świadomym i otwartym pedagogiem. I to wcale nie znaczy, że jest słaby w swoim fachu. Może być naprawdę doskonałym przedmiotowcem i pedagogiem. Nie da się przejść z systemu feudalnego na relacyjny ot tak. To bardzo długi proces, w którym nauczyciele potrzebują realnego wsparcia - przełożonych, rodziców, a także psychologów. Każda zmiana powoduje lęk i opór, a tutaj mamy do czynienia ze zmianą kolosalną. Potrzeba zmiany przyzwyczajeń, wejścia w nowe, nieznane obszary, a to powoduje utratę poczucia bezpieczeństwa. Tutaj sytuacja dziecka i nauczyciela niczym się nie różni. Obie strony trzeba nauczyć, jak funkcjonować w całkowicie innej rzeczywistości. Takie rzeczy nie zadziewają się z dnia na dzień, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dopóki my, jako społeczeństwo, nie wybijemy sobie ze łba obrazu nauczyciela - misjonarza, istoty pozaziemskiej i nie zobaczymy w nim człowieka, którego także czasem trzeba wesprzeć i zrozumieć - nie zbudujemy nic sensownego. 
Czytam wypowiedzi rodziców, pełne jadu i ataków i trudno mi uwierzyć, że w szkołach pracują psychopaci, których jedynym pragnieniem jest zniszczenie drugiego człowieka. Może w końcu warto zauważyć, parafrazując Korczaka, że "nie ma nauczycieli, są ludzie". I to ludzie uwikłani w ten system tak samo jak uczniowie. Ci ludzie tak samo popełniają błędy. Tak samo są zmęczeni. Tak samo przeżywają to, co dzieje się wokół nich. Tak samo (a może i bardziej) narażeni są na lęki, depresję, wypalenie. I nie mają pod ręką psychologa szkolnego, bo ten jest zarezerwowany dla dzieci. Nie mają superwizji. Nie mają możliwości uczenia się od siebie nawzajem, bo na radach omawia się masę pierdół formalnych, a plan jest tak skonstruowany, że nie da się iść na lekcje do koleżanki.

Fachowcy. Postulat 3.

Warto sobie uświadomić, że nauczyciel to zawód, którego nie można wykonywać, wchodząc z ulicy. To konkretna wiedza, nie tylko przedmiotowa, której nie zdobywa się wyłącznie z książek. To lata pracy, setki Jasiów, tysiące historii, na bazie których buduje się doświadczenie i ugruntowują metody pracy. To ogromna świadomość, że każdy jest inny, że trzeba pracować różnymi technikami i często ufać swojej intuicji i nie bać się ryzyka. To też możliwość spojrzenia na dziecko z boku. Bez pryzmatu rodzicielskich uczuć, projekcji i wyobrażeń. Nauczyciel to nie misjonarz. To nie pańcia od nauki czytania. To fachowiec, który wykonuje swoja pracę najlepiej, jak potrafi. I powtórzę to: pracę. Nie misję zbawiania świata.  Owszem, są słabi nauczyciele. Ale są także fatalni fryzjerzy, prawnicy, lekarze i...rodzice. Co nie znaczy, że nie starają się wykonywać swoich zadań dobrze.
I tu dochodzimy do sedna. Fachowcem od edukacji nie staje się każdy, kto chodził do szkoły i przeczytał stos poradników. Ba, nie jest nim także każdy, kto kiedykolwiek uczył lub ma tytuł naukowy na uczelni pedagogicznej. Każda z tych osób widzi tylko kawałek rzeczywistości. Stąd postulat 3 - oddajmy w końcu edukację w ręce fachowców.  Tylko czynni zawodowo, kreatywni i doświadczeni nauczyciele mogą stworzyć system, który rzeczywiście będzie służył rozwojowi ludzi. Nie politycy. Nie rodzice. Rodzice są fachowcami od  kochania swoich dzieci, a poza tym od swojego zawodu - informatyka, lekarza, sprzedawcy, prawnika, ogrodnika itd. Nie od budowania systemu edukacyjnego. I ten obszar powinni zostawić tym, którzy się na tym znają. Czy to znaczy, że rodzice nie mają prawa głosu? Mają. Bo wprowadzają swoją perspektywę. I to jest bardzo ważne. Ale tych perspektyw jest tyle, ilu rodziców. Każda jest inna. Czy da się zbudować system zadowalający wszystkich? Nie. Trzeba mądrego kompromisu, opartego na wiedzy, doświadczeniu, na rozmowie, co się sprawdza, a co nie w perspektywie populacji, a nie jednostkowego Jasia. Nauczycielami w Polsce są głównie kobiety. I mają one swoje rodziny, dzieci w różnych szkołach. Znają i rozumieją obie strony medalu. 

To nauczyciele tworzą programy i projekty dostosowane do potrzeb uczniów. To oni są na pierwszej linii frontu i wiedzą, czy dzieci są w stanie przeczytać konkretną lekturę, czy też nie. To oni wiedzą, czy warto jakieś zagadnienie wprowadzać czy trzeba z nim poczekać. To oni mają doświadczenie praktyczne, by dobierać treści. Nie banda teoretyków-gawędziarzy na uczelniach i w MENie.
Zastanówmy się w końcu, czy pamiętamy, aby jakaś podstawa programowa była wypracowana w szerokim gronie ekspertów - praktyków? Czy kiedykolwiek był przeprowadzany pilotaż przed wprowadzeniem zmian w PP? Czy ktokolwiek przeprowadził badania sprawdzające, jakie są możliwości  percepcyjne współczesnych dzieci w kontekście narzuconych do samodzielnej lektury książek? Wszystko dzieje się na hurrra! Jakiś pan ekspert, którego nazwisko jest ukrywane przed społeczeństwem, pisze sobie z zaciszu gabinetu podstawę programową i funduje dwunastolatkom nieznającym rosyjskiego lekturę Syzyfowych prac (konia z rzędem temu, kto znajdzie porządnie opracowane przypisy do tej książki). 

Najważniejszy. Postulat 4.

Największe i najlepiej prosperujące firmy na świecie dawno już odkryły klucz do sukcesu. Jest nim zaufanie - mój postulat  4. Nie ma współpracy społecznej, komunikacji, odpowiedzialności, zaangażowania i wreszcie sukcesu bez zaufania. Tymczasem w polskim systemie oświaty nie ma go w ogóle. Nigdzie. Ani śladu. Władze oświatowe (MEN, samorządy, kuratoria) nie ufają dyrektorom, wciąż i na okrągło kontrolując szkoły i mieszając się w sposoby rozwiązywania problemów przez placówki. Dyrektorzy nie ufają nauczycielom, rozbudowując do granic absurdu system kontroli i tworząc dla siebie tzw. dupochrony. Nauczyciele nie ufają uczniom, że ci naprawdę chcą się uczyć, że są ciekawi świata. Nie wierzą, że dzieci będą się uczyły bez bata ocen, więc bez opamiętania bombardują sprawdzianami wiedzy.  Nauczyciele nie ufają rodzicom, że ci działają w dobrej wierze i chcą tylko dobra dziecka, a nie dokopania personalnie pani od... Unikają rodziców i rozmów z nimi.  Rodzice nie wierzą nauczycielom, że są fachowcami i naprawdę wiedzą, co robią. Wtrącają się w metodykę pracy, o której nie mają pojęcia. Uczniowie nie ufają nauczycielom i nie wierzą, że pedagodzy chcą po prostu dać im narzędzia potrzebne w dorosłym życiu, że chcą ich sukcesu. Nie są więc do końca w porządku wobec nauczycieli.

No i mamy błędne koło, które hamuje każdy postęp w dziedzinie edukacji.
To, co czytam na grupie Szkoła Minimalna nie służy budowaniu zaufania. Za dużo tam wzajemnych pretensji  i egoistycznego patrzenia na edukację z pozycji własnego stołka. Nie zmienimy hierarchicznej konstrukcji szkoły na górze (władze), ale możemy powalczyć o zaufanie na najniższych pietrach piramidy. Tylko wtedy możemy cokolwiek zmienić. Tylko wtedy oddolny ruch doprowadzi do zbudowania mądrego systemu, fundamentu do rozwoju społeczeństwa.  Rodzic musi zaufać nauczycielowi, że ten wie, co robi, a nauczyciel rodzicowi, że ten jest ekspertem od swojego dziecka. I trzeba przyjąć na klatę, że nie zawsze to my  mamy rację. 

Ewolucja. Postulat 5.

Jak wielką siła jest zaufanie, widać już w oddolnych ruchach nauczycielskich. Pedagodzy z całej Polski spotykają się w internecie i na żywo. Mają jeden cel - zmienić polską szkołę i  uzdrowić relacje rodzic-uczeń-nauczyciel. Wspólnie, w pełnym zaufaniu, szukają metod, jak nowocześnie uczyć, jak rozwijać kompetencje i jednocześnie wyposażać dzieci w wiedzę bazową. Tworzą grupy lokalne, by przekonywać tych, którzy jeszcze nie widzą konieczności zmian. Jednocześnie pracują w szkole, w swoich środowiskach i krok po kroku pokazują, że można inaczej. Powoli, cierpliwie. Uczą dzieci i rodziców  zaufania do siebie. Wprowadzają metody pracy, które pozwalają uczniom na samodzielność i kreatywność, ale dają też narzędzia do zdawania egzaminów (tak, nadal przepustka na dalsze etapy edukacji są egzaminy). Delikatnie wychodzą z systemu pruskiego i pokazują, jak przejmować kontrolę nad własnym rozwojem, budują w dzieciach motywację wewnętrzną, uczą samoorganizacji i współpracy. To jest droga do nowoczesnej edukacji - postulat 5 - ewolucja a nie rewolucja.

Ewolucja pozwala przyglądać się efektom wprowadzanych zmian, dokonywać korekt, bez ofiar w ludziach. Nie wrzuca dziecka ani nauczyciela z patelni do kubła z lodem, tylko pozwala powoli wejść do wody, ochlapać się, a potem krok po kroku zdobywać umiejętność pływania. Ewolucja daje szansę wyboru, jaki model mam pasuje. Czy wolimy siatkówkę czy pływanie. A może chcemy to połączyć? Spróbować czegoś po środku?


Refleksja

Nie wierzę w strajki, chociaż popieram postulaty. Nie wierzę w reformy, chociaż jestem ich częścią. Wierzę w ludzi i ufam, że z fermentu wywołanego przez Wiosnę Edukacji, Szkołę Minimalną, blogi nauczycielskie, konferencje, grupy FB narodzi się nowy system. Ramy, które nie będą więzienną kratą, ale oprawą pięknego, różnorodnego obrazu. 

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy tekst, choć pełen sprzeczności. Pisze Pani, że nauczyciele mają problem z funkcjonowaniem poza pruskim systemem a w innym miejscu nauczycielom powierza Pani budowę nowego systemu. To się oczywiście nie uda. Wspomniany w tekście Pan Stiburski jest człowiekiem z zewnątrz w systemie, dlatego dziwią go jeszcze absurdy. Pisze też Pani, że to nie wolność jest przepisem na zmianę edukacji. Na szczęście w dalszej części tekstu właśnie o wolności Pani opowiada :-)
    Nie zgodzę się też z rzeczą, którą przyjmuje Pani za pewnik- szkoła nie buduje społeczeństwa. Może gdzieś tam w świecie tak. W Polsce, z różnych względów, nie. Wszyscy, którzy próbowali wykorzystać szkołę do sformatowania młodych Polaków, od KEN począwszy, ponieśli klęskę. Społeczeństwo buduje kultura. W swoim, bardzo ciekawym i wartym dłuższej dyskusji, wywodzie poruszyła Pani tyle istotnych spraw, że wart jest równie długiej i poważnej odpowiedzi. Mam nadzieję, że uczynię to niebawem. Tymczasem zbieram się. Czas dzieci uczyć :-)
    Pozdrawiam serdecznie.
    Artur M. Wnuk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Sprzeczności, które Pan zauważa, wynikają chyba ze złożoności problemu. Tak, nauczycielom - rozumianym jako ogół - trudno jest funkcjonować w innej niż dotychczas znana rzeczywistości. Zmiana na tym poziomie wymaga dużo czasu, ewolucji w myśleniu. Z drugiej strony istnieje oddolny ruch nauczycielski (#wiosna edukacji/ superbelfrzy RP), skupiający ludzi mających wszelkie kompetencje, by stworzyć sensowny system.
      Wolność - TAK. Odpowiedzialność TAK. Ale NIE puszczaniu dzieci luzem. NIE pseudoedukacji. Po prostu nie wierzę, że ktoś, kto nie lubi się uczyć, nie widzi w tym sensu, sprawia mu to trudność, nagle dostanie olśnienia i z radością zacznie zdobywać wiedzę. Nie wierzę, że dzieci z zaburzeniami dyslektycznymi, puszczone wolno, bez odpowiedniej terapii, nie staną się wtórnymi analfabetami. Widziałam tzw. "szkoły wolnościowe", które robią więcej krzywdy niż pożytku. Są zarządzane przez ludzi nie mających bladego pojęcia o edukacji, rozwoju, motywacji u dzieci. Po prostu jest wolność i anarchia.
      Szkoła w teorii służy budowaniu społeczeństwa i tworzeniu kultury obywatelskiej. Nie znaczy, że tak jest w obecnym systemie w Polsce. Nie jest i nie będzie, dopóki edukacja będzie podlegać politykom. Mogło by być, gdybyśmy w końcu uczynili z edukacji sprawę społeczną, wspólną, a nie polityczno-partyjną.
      I jeszcze jedno - można pracować w szkole 20 lat i widzieć jak na dłoni absurdalność i szkodliwość tego systemu. Kocham wolność, ale uważam, że edukacji i systemowi potrzebny jest przede wszystkim zdrowy rozsądek i niemiotanie się ze skrajności w skrajność (system pruski - całkowita wolność).
      W gruncie rzeczy myślę, że aż tak bardzo sama sobie nie zaprzeczam ;) I z niecierpliwością czekam na odpowiedź <3

      Usuń