Kolejna rocznica wybuchu powstania warszawskiego przypomniała mi o pewnym niezwykłym spektaklu, który do dziś jest dla mnie inspiracją. Nie opiszę tu żadnych metod ani pomysłów na lekcje. Po prostu chcę się z Wami podzielić ciągle żywym wspomnieniem i pytaniem, które nie daje mi spokoju: dlaczego?
Był rok 2009. Pewnego dnia otrzymałam zaproszenie do Teatru Kamienica, na pokaz specjalny spektaklu "Pamiętnik z powstania warszawskiego", skierowany do nauczycieli. Nie jestem entuzjastką filmów lekturowych i przedstawień dla szkół, gdyż jeszcze nie zdarzyło mi się, aby takie "dzieło" robione pod publiczkę uczniowską było coś warte, więc prychnęłam z dezaprobatą i wrzuciłam pisemko do notesu. Na szczęście zaproszenie należało do tych upartych i wypadło spomiędzy notatek, akurat w momencie, gdy miałam chwilę czasu, by się w nie wczytać. Jakież było moje zdziwienie, gdy wśród twórców przedstawienia zobaczyłam nazwisko Jurka Bielunasa. Oooo! Wiedziałam już, że to TRZEBA zobaczyć.
Jeśli kiedykolwiek mieliście szansę współpracować z Jerzym (ja dostąpiłam tego zaszczytu podczas warsztatów na PWST we Wrocławiu) lub widzieliście jakiś reżyserowany przez niego spektakl - nie muszę wyjaśniać dlaczego. Niewtajemniczonym powiem, że Jerzy Bielunas jest dla mnie mistrzem reżyserii grupy, twórcą, który ma nieprzeciętny talent do tworzenia spektakli muzycznych tak, by nie były to słodziutkie musicale, ale mocne i wzruszające widowiska. Któż nie zna kultowych już "Ballad morderców" (1998) Teatru K2 z Kingą Preis i Mariuszem Drężkiem w rolach głównych? Pamiętam, jak zobaczyłam ten spektakl po raz pierwszy. To był szok. Czułam się, jakbym znalazła się w psychice różnej maści psychopatów, jakbym znała i rozumiała ich motywacje. Świetnie przetłumaczone teksty Nicka Cave'a, w połączeniu z dobrą gra aktorską i genialną reżyserią pozostawiły niezatarte wrażenie. Podobnie jak przygotowany przez Jerzego koncert - spektakl "Biała Flaga", dedykowany Grzegorzowi Ciechowskiemu.
Zachęcona nazwiskiem reżysera wybrałam się do Teatru Kamienica, by zobaczyć, co można zrobić z jednym z najbardziej niescenicznych tekstów literatury polskiej - z "Pamiętnikiem z powstania warszawskiego" M. Białoszewskiego.
Okazało się, że to spektakl dyplomowy studentów IV roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego we Wrocławiu, z mocną i dynamiczną muzyką Mateusza Pospieszalskiego. Na scenę nie wyszli znani aktorzy, ale młodzi ludzie, pewnie rówieśnicy powstańców.To, co zobaczyłam po prostu wcisnęło mnie w fotel - nagle tekst, który wydawał mi się zupełnie nieteatralny, ożył, temat sprzed 65 lat stał się aktualny, a emocje i decyzje warszawiaków - całkowicie zrozumiałe. Dynamika przedstawienia wręcz porywała z miejsc, chciało się biec i uczestniczyć w obronie miasta, przedzierać kanałami, budować barykady. Do głębi poruszały sceny bombardowań. Czuło się strach, jaki towarzyszył bohaterom, nadzieję, którą przynosiły modlitwy. Jednej sceny z tego spektaklu nie zapomnę do końca życia - sceny zniszczenia katedry warszawskiej. Za każdym razem, gdy siedziałam na widowni (a parę razy to było) miałam ściśnięte gardło i oczy pełne łez. Z reszta nie tylko ja. Wystarczyło się rozejrzeć wokół, by zobaczyć ludzi, którzy ukradkiem ścierali wzruszenie z policzków. Od tamtej pory katedra przestała być dla mnie tylko kolejnym zabytkowym kościołem. Stała się sercem miasta, symbolem jego tragedii i siły.
Spektakl widziałam jeszcze kilka razy, bo uparłam się w swojej szkole, że muszą go zobaczyć wszyscy. I zobaczyli. Starszemu pokoleniu się nie podobał, bo odzierał powstanie warszawskie z tej całej pompatycznej otoczki. Twierdzili, że zbyt dynamiczny, że muzyka za nowoczesna, że nie pokazuje wydarzeń "jak Bozia przykazała". Nie rozumiałam tego, bo to po prostu był Białoszewski, który pokazał historię przez pryzmat przeżyć cywilów. I dla mnie tym był ten spektakl - odnalezionymi gdzieś między wersami, wśród muzyki emocjami tamtych dni, jakże aktualnymi.
Uczniowie byli zachwyceni. Nie tylko ci przyzwyczajeni do teatru, doszukujący się metafor i doceniający różnorodność wykorzystania scenografii, ale także ci, którzy na co dzień nie wychodzą poza palenie fajek i bieganie na Legię. Nowoczesna forma spektaklu do nich przemówiła, a w młodych aktorach odnaleźli siebie.
- Ech, wie pani? Ja stąd nie wyjadę, jak mój brat do Niemiec - powiedział jeden z tych niezbyt błyskotliwych uczniów, gdy znaleźliśmy się po pokazie na rozświetlonej latarniami ulicy - to jest przecież moje miasto. Dzielne było, nie?
Przy okazji kolejnej wyprawy do teatru rozmawiałam z uczniami na temat sensu wybuchu powstania. Ku zgorszeniu towarzyszącego nam historyka młodzi ludzie wyrazili pogląd, że powstańcy byli bandą debili, no bo kto normalny pchałby się w taką zadymę. Po spektaklu ci sami ludzie podeszli do nas i powiedzieli, że nadal nie rozumieją sensu powstania, ale szanują ludzi, którzy się w to zaangażowali.
- To byli dzielni ludzie, honorowi...Nie to, co my - podsumowała jedna z dziewczyn i rozgorzała dyskusja na temat tego, jak oni, dzisiejsi gimnazjaliści zachowaliby się, gdyby przyszło im iść na barykady. Jakie były wnioski? Cóż, historyk był kontent.
Spektakl Jurka Bielunasa pod zmienionym tytułem (Pamiętnik z powstania warszawskiego. Oratorium) i ze znanymi twarzami zamiast młodych aktorów uświetnił w 2009 r. obchody rocznicowe. Było głośno, nazwiska znane, impreza się odbyła, tylko to już nie było to samo widowisko, pełne niezwykłej energii młodych ludzi. Brakowało spontaniczności oraz kameralnej atmosfery teatralnej sali, w której każdy widz stawał oko w oko z historią i swoimi emocjami.
Fety rocznicowe się skończyły i...spektakl zniknął. Nie wiem, czy powstało profesjonalne nagranie, w każdym razie ja się do niego nie dokopałam. Na YouTube krążą jakieś fragmenty Oratorium, ale poza reklamówką Teatru Kamienica i prywatnymi nagraniami studentów, nie natknęłam się na żaden ślad "Pamiętnika..." w wersji teatralnej. Zniknięcie tego przedstawienia z desek teatru to nasza, warszawiaków kolejna porażka. Spektakl, który tak mocno przemawia do młodego widza, który tak niezwykle zmienia perspektywę, tak silnie przybliża historię powinien być w repertuarze non stop, grany właśnie przez młodych aktorów dla kolejnych roczników uczniów "przerabiających" Białoszewskiego. Dlaczego "Metro" można grać nieustająco od ponad 20. lat, a "Pamiętnik..." pojawił się na chwilę? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że zabrałabym do teatru kolejne pokolenia, którym przynoszę na lekcje płytę z przedstawienia i słuchamy razem zaśpiewanych tekstów Białoszewskiego. I zawsze pada to samo pytanie: Proszę pani,a gdzie to można zobaczyć? Hmmm... Nie można. A spektakl ten powinien być jak pałeczka w sztafecie, którą kolejne pokolenia podają sobie z rąk do rąk. Niestety, nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz